Przed chwilą zadzwonił tata. Fryderyk... nie żyje. Początkowo nie mogłam się z tym pogodzić. Nadal nie mogę. Wierzyłam, do końca wierzyłam, że wygra walkę z chorobą.
Powoli pochłania mnie Morze Czerni. Spienione fale przykrywają głowę. Brakuje mi tlenu. Tonę.
Pogrążam się w rozpaczy. Jak mogłam życzyć mu kiedyś najgorszego? Dlaczego kiedyś go nienawidziłam? Teraz nie wiem, jak ułożyć na nowo życie, wiedząc, że mojego Jaszczurki w nim nie będzie...
Nadszedł dzień pogrzebu. Staram się iść. Noga za nogą, noga za nogą...
Trzymam latawiec. Z bólem uświadamiam sobie, że to nie w moich rękach powinien się znajdować...
Bury świat i czarne stroje obecnych na pogrzebie. Nie mogę powstrzymać łez. To nie powinno mieć miejsca.
Trumna powoli znika mi z oczu. Świat traci ostrość, rozmazuje się. Nagle zrywa się porywisty wiatr. Zaczyna kropić. Cóż, nawet niebo tego dnia płacze...
Czuję, jak linka latawca wymyka mi się z rąk. Chwilę kołysze się nade mną, jednak jej nie łapię. Nagle coś sobie uświadamiam. W końcu latawiec odfruwa, niesiony wiatrem. A ja pozwalam mu odejść.
Fryderyku. Mój kochany, młodszy bracie. Jaszczurko. Nie wiem, gdzie teraz jesteś. Ale pamiętaj, że zawsze będziesz żył, tu, na Ziemi. W moim sercu.